„Cud albo Krakowiaki i Górale” w
reżyserii Michała Zadary miał premierę we wrześniu ubiegłego roku, a niedawno
widzowie ponownie mieli okazję oglądać go na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni.
Jedną z bardziej interesujących, choć drugoplanowych postaci jest Zosia. To
podczas jej wesela toczy się akcja całego spektaklu. Sama panna młoda nie
wypowiada w dramacie Bogusławskiego ani słowa. W gdyńskiej inscenizacji
przyciąga jednak uwagę nie tylko wyjątkowym kostiumem… O swojej roli opowiada
Magdalena Smuk.
Zacznijmy od początku: kim jest
Zosia?
Zosia jest panną młodą. W spektaklu wychodzi za mąż za człowieka, którego
bardzo kocha. Jest świadoma tego, że po ślubie czeka ją wiele nowych obowiązków
i wyzwań. W związku z tym, że w tekście nie ma nic na temat tej postaci
wymyśliłam sobie, że pomimo młodego wieku, życie obdarzyło ją wielkim
doświadczeniem. Aby nadać dramaturgii i móc zbudować rolę uznałam, że Zosia będzie
niesłysząca.
Skąd wziął się u pani ten pomysł?
Reżyser spektaklu, Michał Zadara na pierwszej próbie czytanej ogłosił, że
jest jeszcze jedna rola, której do tej pory nie obsadził – Zosia. Postać, która
nie będzie śpiewać, nie będzie tańczyć i nie będzie miała żadnego tekstu. Pomyślałam,
że jeżeli zabiera się aktorowi wszystkie główne środki wyrazu artystycznego i
daje mu się tylko kostium to jest to wyzwanie. Szukając pomysłu na postać
uświadomiłam sobie, że są ludzie, którzy na co dzień niewiele mogą przekazać
światu, chociaż by chcieli i to są właśnie głusi. Z wykształcenia jestem pielęgniarką.
Mam olbrzymią empatię, zwłaszcza w stosunku do osób z niepełnosprawnościami. Zgłosiłam
się i powiedziałam, że mam konkretny pomysł na tę postać. Reżysera zaskoczyła
ta propozycja. Już następnego dnia spotkałam się z cudowną osobą, panią Elżbietą
Gurską i powiedziałam, że chciałabym nauczyć się języka migowego. Wiedziałam,
że muszę coś umieć, by przekonać Michała do swojego pomysłu. Czułam też, że jest
to umiejętność, której już nikt nie będzie mógł mi zabrać. Język migowy, dość
niepopularny, dla mnie był całkowicie nowy i z tego się najbardziej cieszyłam.
Od wielu lat staram się, żeby do każdego spektaklu nauczyć się czegoś, czego jeszcze
do tej pory nie robiłam. Język migowy był właśnie tym czymś nowym. Jednocześnie
bardzo się cieszę, że mogłam ten pomysł zrealizować i reżyser ostatecznie
zgodził się, aby miganie pozostało w spektaklu.
Jak wyglądały przygotowania? Jako
osoba pracująca w teatrze muzycznym, umiejętności wokalne, ale też ruchowe są u
pani bardzo rozwinięte. Jakim doświadczeniem była nauka języka migowego? Co
było w tym najtrudniejsze?
Samo miganie nie jest trudne. Jest ciekawe, bo to język ciała. Jest to też język,
w którym nie można kłamać, tam nie ma sarkazmu. To jest uczciwość, którą posiadają
osoby niesłyszące i to jest najpiękniejsze. Najtrudniejszy był dla mnie moment
połączenia mówienia, a właściwie śpiewania, i migania. Można to porównać do
pisania i czytania równocześnie. Głusi posługują się inną stylistyką i gramatyką.
Czasami ten sam gest połączony z innym zaczyna znaczyć coś zupełnie innego.
Czy wcześniej, przed próbami do „Krakowiaków
i Górali”, interesowała się pani kulturą głuchych?
Kulturą głuchych nie, ale dwa lat temu urodził się w mojej głowie pewien
pomysł. Zorganizowałam Festiwal o’Polski, którego ideą jest łączenie ludzi różnych sztuk. Marzyło mi się,
żeby jednego dnia na scenie zobaczyć wykonawców, którzy po polsku i o Polsce przekazują
to, co jest dla nich ważne. Jest więc między innymi poezja śpiewana, jest punk,
rock, blues, teksty dramatyczne, wiersze, „malogranie”, jak i skecze
kabaretowe. Planując festiwal pomyślałam, że potrzebne jest również zintegrowanie
z osobami niepełnosprawnymi, wśród których też są artyści. Równocześnie
szukałam osoby, która mogłaby tłumaczyć cały koncert na język migowy. W ten
sposób poznałam panią Elżbietę Gurską. Język migowy był jej pierwszym językiem
- oboje rodzice byli głuchoniemi i migali jej do kołyski. Jednak dopiero, kiedy
zaczęłam się spotykać z panią Elą, żeby przygotować się do tej roli, zaczęłam odkrywać
kulturę głuchych i ich historie, chciałam poznać ten dziwny świat – bardzo,
bardzo trudny, ale i wyjątkowo piękny. Przez wiele godzin płakałyśmy na tych
spotkaniach, zanim zaczęłyśmy migać.
Wracając jeszcze do spektaklu. Jak
będzie pani wspomniała pracę z Michałem Zadarą?
Mam niedużą rolę, dlatego mogłam podczas prób siedzieć z boku i obserwować
jak wygląda proces powstawania jego spektaklu. Bardzo spodobała mi się jego
uczciwość w pracy. Mogłam być świadkiem każdego pomysłu, który rodził się w
jego głowie i tego jak cierpliwie tłumaczył,
dlaczego coś ma się wydarzyć. Przy tym Michał jest cudownie zabawny. Każdego
dnia karmił nas anegdotami, historiami,
a czasem wręcz zaskakiwał refleksjami i olbrzymim dystansem do siebie. Dzięki
temu osiągał wysoki poziom skupienia aktorów na próbach.Do tego dochodzi ta
specyficzna forma teatru - granego do przodu, dużymi głoskami - tak, jak grało
się za czasów ojca Teatru Narodowego Wojciecha Bogusławskiego. Dzięki temu
w trakcie pracy uświadomiłam sobie
bardzo prozaiczną sprawę: jeżeli widz
mnie nie rozumie, to nie ma sensu, żebym wychodziła na scenę… Jestem wdzięczna za możliwość uczestniczenia we wspaniałej
przygodzie, jaką jest „Cud albo Krakowiaki i Górale”.
Zdjęcia: Przemysław Burda, Rzemieślnik Światła (Facebook, Instagram)
Komentarze
Prześlij komentarz