Przejdź do głównej zawartości

Nieplanowana dramatopisarka - #LudzieTeatru

Spotykamy się oczywiście pod Biblioteką Główną Uniwersytetu Gdańskiego, bo jak mówi moja rozmówczyni, dramatopisarstwo to research, reasearch i jeszcze raz research, a także otwarta głowa. Sandra Szwarc uczy gry na fortepianie w iławskiej szkole muzycznej, pisze doktorat na Uniwersytecie Gdańskim, a od kilku lat jest jedną z najbardziej utytułowanych trójmiejskich dramatopisarek.

Oprócz wiedzy o teatrze na Uniwersytecie Gdańskim skończyłaś także Akademię Muzyczną w Gdańsku w klasie fortepianu.  Jak te dwa kierunki wpłynęły na twoją twórczość? Różne doświadczenia, zajęcia, spotkania z wykładowcami. Jak to wszystko wpłynęło na to o czym piszesz i jak piszesz?
Artyści, których spotykałam, inspirujące postacie z Akademii Muzycznej, otwierali mi głowę i pokazywali pewne ścieżki, którymi mogę podążać. Wskazywali na to, co jest w ogóle możliwe w sztuce.  Jednak aspekt muzyczny to chyba bardziej samo słyszenie słowa wypowiadanego, co wpływ na kształt formy dramaturgicznej. To, że jestem muzykiem i jestem muzykiem od dziecka na pewno ma wpływ, którego ja nawet nie jestem w stanie rozdzielić od mojej pracy. Za każdym razem, kiedy ktoś czyta moje teksty i analizuje je w sposób bardziej złożony, zawsze wraca do muzyki. Natomiast wykłady na Uniwersytecie Gdańskim miały bardziej bezpośredni wpływ na mój teatr. Tutaj uczyłam się teatru od podstaw, zaczynając od teorii.  Najważniejsze dla mnie spotkania to na pewno zajęcia ze ś.p. dr Chojką oraz prof. Swobodą, z którym mieliśmy zajęcia z performatyki i antropologii, ale też wielu, wielu innych.  Czasami zwykłe wykłady z historii teatru, filmu, z historii twórczości poszczególnych artystów już miały na mnie duże oddziaływanie i były bardzo inspirujące.  Do tego dochodzi też bardzo istotna kwestia występowania na scenie. Na studiach zaczęłam grać w teatrach offowych na terenie Trójmiasta. Świadomość tego, w jaki sposób pewne rzeczy są skonstruowane: teoretycznie, formalnie, historycznie, jaki to ma wpływ na kształt danego dzieła scenicznego plus praktyka aktorska to chyba było najbardziej wartościowe zderzenie.  Miałam szansę wykorzystać wiedzę nabytą na uniwersytecie i zweryfikować od razu na scenie pewne tematy.  Na przykład teorie pracy z aktorem.  Stanisławski, Czechow -trudno jest sobie je wyobrazić. Kiedy zaczyna się praktykować to chociaż trochę zaczyna się rozumieć o co chodzi. 

Źródło: www.fabulamundi.eu;
Autorka zdjęcia: Asia Świder

Skąd w tym wszystkim wzięło się dramatopisarstwo? Pisałaś od zawsze czy to pojawiło się w pewnym momencie twojego życia?
Nie, nie pisałam od zawsze.  Piszę w sumie od niedawna. Zaczęło się tak, że poszłam na warsztaty dramatopisarskie, które były organizowane w gdańskim Żaku. Były prowadzone przez Anię Wakulik i przez Artura Pałygę. Poszłam na nie z ciekawości. W moim życiu nastał taki moment, kiedy tułałam  się jako aktorka po różnych scenach offowych i dochodziłam do pewnej ściany. Już dalej w tej kwestii nie za bardzo mogłam coś zrobić i zaczęło mnie to blokować. W którymś momencie uznałam: „No dobrze, to może spróbuję pisania?”.  To jest jednak cały czas teatr. Ostatecznie doszłam do wniosku, że najbardziej zależy mi na tym żeby po prostu robić teatr i forma, którą wybieram nie jest taka ważna. Po tamtych warsztatach w Żaku kilka osób z grupy zostało zaproszonych przez Artura Pałygę do Teatru Polskiego w Bydgoszczy, gdzie był wtedy dramaturgiem. Prowadził taką szkołę pisania. Spotykaliśmy się tam raz na miesiąc, na trzy dni i czytaliśmy fragmenty swoich tekstów, rozmawialiśmy na temat teatru. Napisałam tam swój pierwszy dramat „Von Bingen. Historia prawdziwa” i nic nie tracąc stwierdziłam że wyślę ją na Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. Może chociaż dostanę jakiś feedback. Gdyby ten konkurs się nie wydarzył, nie wiem czy bym dalej pisała. Może bym próbowała, ale na pewno nie stałoby się to najważniejszym punktem w moim codziennym życiu.

Ten pierwszy dramat został tak naprawdę napisany spontanicznie, nie był efektem wieloletnich starań i planów „zostanę dramatopisarką i kiedyś wyślę swoją pracę na konkurs”. Posypały się nagrody za kolejne sztuki. Później ,w twojej macierzystej uczelni, twoja sztuka została wystawiona - najpierw było czytanie, później inscenizacja. W tę akcję zaangażowani byli twoi wykładowcy. Interesuje mnie, co się wtedy w tobie narodziło, jakie decyzje podjęłaś pod wpływem tych wszystkich sukcesów?
Kiedy dowiedziałam się, że z tekstem „Von Bingen…” jestem w półfinale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, byłam w autentycznym szoku. Pamiętam, że jechałam do Gdyni, do teatru, byłam w SKMce i czytałam jakieś newsy na e-teatrze. Zobaczyłam, że jest już lista nominowanych do półfinału tego konkursu i zobaczyłam, że tam jest mój tekst! To było coś bardzo, bardzo dziwnego. Przy zgłoszeniach nie spodziewałam się absolutnie niczego. Później oddałam ten tekst jako propozycję dla Teatru Polskiego Radia i tam też właściwie nie za wiele oczekiwałam. Zaniosłam go do dyrektora i powiedziałam „Dzień dobry. To mój tekst. Jest o Hildegardzie z Bingen. Może by się komuś spodobało?”. Trafiłam na bardzo doświadczonego reżysera (Waldemar Modestowicz – przyp. red.). Jemu się bardzo spodobał. Wiadomo, że każdy kto pisze coś dla sceny, myśli też o realizacji tego w sposób teatralny. Ja natomiast niespecjalnie miałam takie nadzieje, że ktoś nagle się na ten tekst rzuci. Potem pojawiła się jeszcze nagroda za słuchowisko (Grand Prix w kategorii słuchowisk Festiwalu „Dwa Teatry” w 2016 r. – przyp. red.). To było bardzo niespodziewane. To wszystko wpłynęło na to że zdecydowałam, że będę pisać. Musiałam napisać jakieś kolejne dramaty, bo mam zrobiony jeden tekst, czyli właściwie nic. Napisanie jednego tekstu każdemu może się zdarzyć. Uznałam, że może fajnie byłoby po prostu to kontynuować w jakiś inny sposób, niekoniecznie podobny.  Co mam na myśli mówiąc niepodobny? Po napisaniu „Von Bingen…” zaczęłam pisać kolejny tekst, który językowo był bardzo zbliżony do tego, co wcześniej napisałam. Podobne postacie, które zachowywały się w podobny sposób. Uznałam że nie chcę odgrzewać kotleta i wykorzystywać naturalnych predyspozycji, które w pierwszym tekście same się ujawniły. Wtedy trafiłam na kolejne warsztaty które odbywały się w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie.  Tematem była Nowa Huta, której totalnie nie znałam. Pierwszy raz byłam w Krakowie, więc on sam był dla mnie zagadką, a Nowa Huta już w ogóle była mi bardzo obca. To, jaki to miałby być tekst zależało wyłącznie od nas. To wtedy powstała „Supernova Live”, która była tekstem zupełnie z innej bajki w porównaniu do pierwszego dramatu. Wtedy podjęłam decyzję, żeby rzeczywiście tekstem się bawić, żeby każdy następny nie przypominał poprzedniego. Stwierdziłam, że chciałabym, żeby za każdym razem czytając kolejny mój tekst nie można było się spodziewać że to jest mój tekst. Nie wiem jednak na ile udaje mi się to realizować. Zabawa literacka zaczęła mnie pociągać. Zaczęłam też czytać coraz więcej dramatów. Pisząc jakieś teksty wysyłałam je do reżyserów, do teatrów. Oczywiście te propozycje bardzo różnie się kończyły. Na dwadzieścia wysłanych maili dostawałam odpowiedź na jeden. Ale głównie zmienił się jakiś priorytet w moim życiu. Wcześniej w grę wchodziła głównie gra na instrumencie i po to skończyłam Akademię Muzyczną. W którymś momencie to się po prostu wyklarowało, że teraz Sandra pisze i już tak zostało. Staram się tak organizować swój czas, żeby pracować ze słowem.

Druga część wywiadu już w przyszłym tygodniu :) Sandra Szwarc opowiedziała mi o pracy dramatopisarki - jak powstaje dramat, jak to się dzieje, że dany tekst zostaje wystawiony w teatrze i wiele więcej - zapraszam!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

It’s not all over our culture - wywiad z prof. Laurą Wayth/interview with prof. Laura Wayth #2

W pierwszej części wywiadu z prof. Laurą Wayth rozmawiałyśmy o jej karierze musicalowej w Nowym Jorku, o tym dlaczego wybrała pracę na uniwersytecie i co zainteresowało ją w Polsce. Tym razem porozmawiamy o licealnych produkcjach musicalowych w Stanach Zjednoczonych i nastawieniu Amerykanów do teatru muzycznego. Chciałabym też spytać panią o musical jako szersze zjawisko. W filmach, które są chyba moim głównym źródłem wiedzy o Stanach Zjednoczonych, widać, że musical jest istotną częścią waszej narodowej kultury. W wielu serialach pojawiają się sceny, w których ludzie śpiewają musicalowe songi od ręki. To zjawisko nie jest obecne w całej naszej kulturze. Powiedziałabym nawet, że dużo osób w Ameryce ma gdzieś musicale. Wielu moich znajomych z pracy (uczę głównie aktorstwa, nie historii musicalu) nie docenia musicalu i nie uważa go nawet za sztukę. Jest też część społeczeństwa, która uwielbia musicale. Największa świadomość na temat musicali i najwięcej pieniędzy w tym biznesie

Wycisnąć cytrynę do końca, cz. II - #LudzieTeatru (#i_nie_tylko)

Izabela Karwacka w zawodzie charakteryzatorki działa już ponad 25 lat i wycisnęła z niego wszystko, co się da. Jest wolnym strzelcem i nigdy nie dała się ograniczyć przez pracę na etacie. Pracowała przy produkcjach filmowych, muzycznych, teatralnych, a aktualnie prowadzi także szkołę charakteryzacji i wizażu Magnus Film oraz sklep z kosmetykami naturalnymi. Pierwsza część wywiadu jest już na blogu – zapraszam! Jaka była najtrudniejsza charakteryzacja w twojej karierze, która przychodzi ci teraz na myśl? Takich charakteryzacji było wiele. Na przykład, w filmie Antoniego Krauzego „Czarny Czwartek” miałyśmy przygotować bardzo skomplikowaną charakteryzację.  Podczas wydarzeń Grudnia 1970, gdzie strzelano do ludzi, padły także strzały z czołgów. Postać, którą my odtwarzaliśmy, była osobą, która dostała w czoło odłamkiem krawężnika po takim właśnie wystrzale.  Współpracowałyśmy wtedy z osobami, które skonsultowały nam pewne stany.  Aktorka twarz miała dosyć mocno zabudowaną charak

Serialove #2

Trochę ponad rok temu założyłam sobie konto na Netfliksie. Wówczas obawiałam się, że w związku z tym nie skończę studiów, zaniedbam kontakty towarzyskie i w ogóle pochłoną mnie tylko seriale i filmy. Udało się jednak tego uniknąć, co nie zmienia faktu, że lista seriali godnych polecenia zdecydowanie się  przez ten czas  powiększyła ( pierwsza edycja Serialove )! Diabolicznie Z niecierpliwością czekam na piąty sezon Lucyfera , bo oj! wydarzyło się w tym ostatnim odcinku, wydarzyło…   Serial opowiada losy Lucyfera (Tom Ellis), który postawił się swojemu Ojcu, zrezygnował z pełnionej przez siebie funkcji króla piekieł i zamieszkał w luksusowym apartamencie w Los Angeles. Daddy isues zaprowadziły go na psychoterapię, a zbieg okoliczności związał z Detektyw Decker (Lauren German) – policjantką, która jako jedyna ziemska kobieta była w stanie oprzeć się urokowi Lucyfera. Jak blisko los ich związał? Tego już nie zdradzę. Można odnieść wrażenie, że serial ma pewne wspólne cechy