Przejdź do głównej zawartości

Obrona pracy magisterskiej rzeźbiarki Kasi Grządzieli

Nigdy nie byłam na obronie pracy magisterskiej w szkole artystycznej... aż do ubiegłego piątku. W klimatycznej miejscówce Łąka Studio, swoja pracę dyplomową z rzeźby broniła moja znajoma z pracy Kasia Grządziela. Radosna, kochana dziewczyna, która niedawno została mamą i odcisnęło to ważny ślad na jej twórczości.


Prace Kasi dzieliły się na kilka części. Pierwsza to rysunki - wyklejane kolorowymi taśmami prace budzące skojarzenia z graffiti były rozwieszone na ścianach oraz przyklejone do podłogi. W tym samym pomieszczeniu była także instalacja ceramiczna, którą każdy mógł (a nawet powinien) dotknąć. Wewnątrz niewielkich kul znaleźć można było prezent, mózg, pustkę lub... kilka innych przedmiotów - dla każdego coś innego. Następnie: "Mucha III" - każda z rzeźb była interaktywna, a jej poszczególne elementy się ruszały.


Wielu oglądających wystawę - profesorowie Kasi, jej rodzina oraz starzy znajomi, zauważali odmienny charakter prac znajdujących się na pierwszym piętrze (rysunki, ceramika i muchy) od pracy głównej, którą za chwilę opiszę, znajdującej się piętro wyżej. Pierwsza instalacja to życie Kasi przed macierzyństwem - szalone, pełne zmian, różnorakich doświadczeń, styczności z teatrem, akrobatyką itd. Druga część to macierzyństwo i dojrzałość do podejmowania tematów trudnych.

Ta część znajdowała się na drugim piętrze - oddzielenie dwóch części pracy Kasi stanowiła ważny element obrony. Po przejściu się po schodach i wejściu w całkiem inną przestrzeń, od razu było wiadomo, że tutaj zaczyna się oddzielny temat. Pierwszy element instalacji jest co najmniej poruszający, jeśli nie prowokujący. To "Deptak" stworzony z kilkudziesięciu kobiecych brzuchów w mniej lub bardziej zaawansowanej ciąży. Aby przejść do dalszej części wystawy trzeba po nim przejść albo go przeskoczyć. Sama miałam wewnętrzne opory przed przespacerowaniem się po tych białych brzuchach. Mi, jako odbiorcy, zasugerowało to myśl "dalsza część nie będzie lekka, trzeba ją potraktować na poważnie".


Po przejściu (lub przeskoczeniu) przez "Deptak", dostrzega się na ścianie 8 gipsowych odlewów kobiecych ciał. Są niepełne - żadna nie ma całej twarzy, są pozbawione nóg i rąk. Każda z nich zawieszona jest w ramie, wyglądają trochę jak trofea myśliwskie. "To “Kobie-tony”. Tony kobiecych słabości, problemów, pragnień – stonowana kobiecość." pisze dyplomantka w swoim komentarzu do prac.


Wśród rzeźb występują kolejno: “Pragnienie przynależności”, “Gwałt”, “Ideał”, “Bezpłodność”, “Wątpliwości”, “Aborcja”, “Sztuczne zapłodnienie”, “Wolność wyboru”. Do każdego odbiorcy najmocniej będzie przemawiała inna rzeźba. Sama artystka nie opowiedziała się za żadną społeczno -polityczną interpretacją tej instalacji. Zaznaczyła, że nie idzie ślepo za wszystkimi feministycznymi osądami, choć część z nich do niej przemawia. Chciała jedynie zwrócić uwagę - poprzez połączenie "Kobie-tonów" i "Deptaku" na pewne niepokojące zjawisko: "tematy aborcji, rodzaju porodu, wyboru położnej, karmienia piersią w miejscach publicznych są teraz roztrząsane i rozdmuchiwane, ludzie depczą temat kobiecej ciąży, wycierają sobie nim mordy". W jej pracy nie chodziło o dowiedzenie, która strona ma rację, a zauważenie, że rozwiązywanie tak delikatnych i indywidualnych problemów w sposób, w jaki to się teraz dzieje jest niedopuszczalne.


W tej obronie bardzo podobało mi się połączenie różnych stylów prac podczas jednego wydarzenia, co dowiodło rozległych umiejętności artystycznych Kasi. Instalacja z otwieranymi kulami w roli głównej była żartobliwa, muchy efektowne, a prace rysunkowe przyciągały wzrok. Z kolei praca główna skłaniała do głębokich przemyśleń i na długo pozostanie w głowach odbiorców. Gratulacje, Kasiu!!



Kiedy tylko Kasia będzie te prace jeszcze gdzieś pokazywać, na pewno dam Wam znać, bo warto zobaczyć je wszystkie na żywo!





Komentarze

  1. ŁAŁ,
    Zaskoczony jestem!
    Nie miałem okazji spotkać Cię, Kasiu, po urlopie macierzyńskim.
    Mam nadzieję, że te prace (i kolejne) jeszcze będę miał okazję zobaczyć.
    Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam do śledzenia fanpage'a na Facebooku mojego bloga - na pewno będę informowała na bieżąco o wystawach Kasi :)

      Usuń
  2. Dzięki wielkie, Anka! Twoja motywacja dużo dla mnie znaczy <3 Zapraszam do lektury, na fanpage i na Insta ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pół życia na scenie

Ponad pięć tysięcy występów w teatrze. Główne role stworzone na deskach Teatru Wybrzeże i nie tylko. Jan Sieradziński grał bowiem gościnnie także w Teatrze Muzycznym w Gdyni, a w jego dorobku artystycznym odnaleźć można wiele ról radiowych oraz kreacji stworzonych dla Teatru Telewizji.  Wszystko zaczęło się już rok po ukończeniu warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, kiedy to w 1963 roku zadebiutował na deskach Teatru Wybrzeże w roli Henryka księcia Walii w "Królu Henryku IV" Williama Shakespeare'a w reż. Jerzego Golińskiego. Jak sam przyznaje, Teatr Wybrzeże był miejscem pracy, które sobie wymarzył. Odwiedzał go podczas wizyt w Gdańsku i będąc jeszcze studentem zapragnął pracować właśnie tam. Z Wybrzeżem był związany przez całe swoje życie zawodowe, do 2003 roku. Według Jana Sieradzińskiego „od reżyserów zależy jakość spektakli”. W swojej karierze grał w wielu przedstawieniach w reżyserii Jerzego Golińskiego, Stanisława Milskiego oraz Kazimierza Braun...

It’s not all over our culture - wywiad z prof. Laurą Wayth/interview with prof. Laura Wayth #2

W pierwszej części wywiadu z prof. Laurą Wayth rozmawiałyśmy o jej karierze musicalowej w Nowym Jorku, o tym dlaczego wybrała pracę na uniwersytecie i co zainteresowało ją w Polsce. Tym razem porozmawiamy o licealnych produkcjach musicalowych w Stanach Zjednoczonych i nastawieniu Amerykanów do teatru muzycznego. Chciałabym też spytać panią o musical jako szersze zjawisko. W filmach, które są chyba moim głównym źródłem wiedzy o Stanach Zjednoczonych, widać, że musical jest istotną częścią waszej narodowej kultury. W wielu serialach pojawiają się sceny, w których ludzie śpiewają musicalowe songi od ręki. To zjawisko nie jest obecne w całej naszej kulturze. Powiedziałabym nawet, że dużo osób w Ameryce ma gdzieś musicale. Wielu moich znajomych z pracy (uczę głównie aktorstwa, nie historii musicalu) nie docenia musicalu i nie uważa go nawet za sztukę. Jest też część społeczeństwa, która uwielbia musicale. Największa świadomość na temat musicali i najwięcej pieniędzy w tym biznesie ...

I was doing very well in New York - wywiad z prof. Laurą Wayth/interview with prof. Laura Wayth

Laura Wayth była kiedyś aktorką musicalową, ale rzuciła tę pracę. Czuła, że styl życia, który musi prowadzić, aby się spełniać, całkowicie jej nie odpowiada. Pozostała blisko teatru, ale w innym charakterze. Uczy teraz młodych adeptów aktorstwa jak zmierzyć się z tekstami Wiliama Szekspira ( link do wywiadu na temat książki Laury Wayth pt.  The Shakespeare Audition: How to Get Over Your Fear, Findthe Right Piece and Have a Great Audition ).  W semestrze zimowym tego roku akademickiego, poznałam Laurę w ramach przedmiotu American Musical, o którym wspominałam na swoim Instagramie. Postanowiłam przeprowadzić z nią wywiad, w którym podpytałam o jej wrażenia dotyczące Polski, atmosferę pracy w amerykańskim musicalu i nie tylko. [ORIGINAL VERSION BELOW] Jesteśmy w Poznaniu, ale mówimy po angielsku, ponieważ jest pani wykładowczynią z Uniwersytetu w San Fransisco. Jak się pani tu dostała i dlaczego wybrała pani Polskę? Fot. Caroline&Irek Photographers, Warsaw J...