Przejdź do głównej zawartości

Podróż po mapach rozpoczęta

IX edycja Festiwalu Literatury i Teatru Between.Pomiędzy rozpoczęła się dzisiaj na terenie Uniwersytetu Gdańskiego. Po otwarciu festiwalu oraz wystawy Różewicz w Karpaczu, przyszedł czas na happening Martina Blaszka. "Przeniesieni przez" został przygotowany podczas fakultetu "American happening" przez studentów III roku amerykanistyki.

Na parterze budynku Wydziału Neofilologii UG przeplatały się dwa opowiadania, które można było połączyć i odczytać jako całość. Happening był próbą eksplorowania doświadczeń migrantów, którzy po podróży do Ameryki musieli znaleźć dla siebie miejsce i na nowo się określić.


Przenikanie treści
Wokół performerów poruszało się kilka osób z telefonami w dłoniach, śledzących pilnym okiem aparatów każdy ich ruch. Obserwowali pozostałych odtwórców, jakby byli czymś wyjątkowym, czymś odbiegającym od normalności. Jeden z nich siedział przez cały czas w jednym miejscu i spokojnie obierał ziemniaki. Mogło to być odwołanie do performansu Julity Wójcik, jednak odczytując tę scenę jako część przedstawionej całości, to skojarzenie jest chyba błędne. Inny chłopak z dużą uwagą studiował książkę i zagadywał napotkanych przechodniów w języku rosyjskim. Stanowił on barierę oraz definiował go jako "innego". Kolejny performer spokojnie zajadał się jabłkiem, a jeszcze inny przenosił poduszkę z miejsca na miejsce i próbował znaleźć dla siebie spokojne miejsce na wypoczynek. Wszystkie te czynności mogły symbolizować zwyczajne życie, podstawowe potrzeby i dążenia, które zostały wystawione na pokaz. Wszystkie te osoby były obserwowane zarówno przez nas - widzów jak i wcześniej wspomniane oczy kamer.

Wszyscy odtwórcy byli ubrani jednakowo. Albo całkiem na czarno, albo: w czarne spodnie i białą koszulkę. Mogło to być spełnienie potrzeby odróżnienia wykonawców od pozostałych studentów przebywających na holu, ale również symboliczne ujednolicenie wszystkich obywateli przedstawionej wspólnoty. Jedynie Martin Blaszk zdawał się być ubranym zwyczajnie. Jego zachowanie jednak było tak niecodzienne, że nie sposób go było pomylić ze zwykłym wykładowcą przechadzającym się po korytarzu.

Droga do prawdy
Martin Blaszk przez cały czas trwania happeningu tworzył drogę ułożoną z drobnych brzozowych gałązek. Początkowo myślałam, że ten zabieg ma na celu wniesienie odrobiny natury do stworzonej z betonu, szkła i metalu budowli, jednak po przeczytaniu opisu wydarzenia, wszystko stało się jasne. Historia opowiadana przez Martina Blaszka to fragment życia emigranta, który po przeprowadzce do innego kraju zaczął zajmować się pracą przy przycinaniu brzóz. W wyniku działań performera powstała trasa łącząca brzozę znajdującą się na zewnątrz budynku, przebiegająca przez główny korytarz wydziału i kończąca się pod "zasadzonym" kawałkiem drewna. Nie było ono zasadzone naprawdę, gdyż kawałek drewna jedynie opierał się o betonowy chodnik i był podlany sokiem z brzozy.


Nawet bez lektury opisu wydarzenia, można było połączyć wydarzenia na parterze wydziału z migracją, szczególnie do Ameryki, dzięki pochodni ze Statuy Wolności ustawionej na środku korytarza.

Czwarta ściana
Co ciekawe, na początku Martin będąc częścią happeningu, znajdował się na drugim planie, za szklanymi drzwiami. Podejrzewam, że większość zgromadzonych widzów chciała zobaczyć z bliska, co tak naprawdę odtwórca robi. Nikt jednak się nie odważył. Sama wahałam się przez dłuższy czas, zanim podeszłam bliżej. Ludzie bali i z ciekawością wygrała mentalna czwarta ściana wytworzona przez samych odbiorców. Przecież podczas happeningów linia widownia-scena, nie jest zazwyczaj nakreślona. A w tym przypadku zdecydowanie nie była. Widzowie jednak sami ustawili się w takiej a nie innej pozycji i to ich wybór zdecydował o tym, że ni mogli dokładnie obejrzeć całego wydarzenia.


Definiowanie
W dalszej części widowiska droga była modyfikowana i używana także przez innych performerów. Czy była to podróż od źródła do pracy? Od natury do czegoś stworzonego sztucznie? Podróży tej cały czas towarzyszyły pytania z głośników: "Kim jesteś?", "Gdzie jest twój dom?", "Skąd się tu wziąłeś?". Były to zapewne pytania, które zadawać sobie mogli emigranci. Mogli też je zadawać im tubylcy. W momencie, kiedy przybyli w nowe miejsce ludzie poczuli się obcy, mogli odczuwać potrzebę zdefiniowania się na nowo i określenia swoich priorytetów.

Te dążenia ilustrowało zachowanie dziewcząt siedzących w kręgu na ziemi, tworzących swego rodzaju wspólnotę. Każda z nich trzymała w dłoniach papierowy domek w barwach biało-czerwonych, które zapewne nie były przypadkowe. Odnosić mogły się choćby do dużych skupisk Polonii zamieszkujących wiele obszarów poza granicami naszego kraju. Odtwórczynie były razem, mogły się wzajemnie dopełniać i wspierać. Droga tworzona przez Martina ominęła jednak tę wspólnotę i poszła dalej.

Fragment rzeczywistości
Happening zaczął się i zakończył bez wyraźnego znaku. Niektórzy studenci, którzy nie zdawali sobie sprawy, co ma miejsce na ich wydziale, wchodzili w środek wydarzenia niczego nieświadomi. Paradoksalnie, oni czuli się swobodniej w przestrzeni widowiska, niż zgromadzeni widzowie, którzy nie znajdowali w sobie odwagi, aby tę granicę przekroczyć. Warto zaznaczyć, że w całym happeningu słyszalne były także dźwięki wydawane przez wózki na miotły, windy, drzwi i przechodzący, rozmawiający studenci.

Ciekawe jest, że w zeszłym roku również uczestniczyłam w happeningu Martina Blaszka i kompletnie go nie rozumiałam, czułam się bardzo zagubiona. Tym razem potrafiłam odszyfrować już znacznie więcej symboli, działań, połączyć je w jedność, pomimo tego, że opis przeczytałam dopiero po wszystkim. Zastanawiam się, czy to zasługa moich zajęć na studiach, czy po prostu to widowisko było bardziej czytelne.


PS: Zdjęcia, jak widzicie, są z InstaStory. Będę tam relacjonować wszystkie wydarzenia festiwalu, w których będę brała udział. Zapraszam serdecznie - @biegiemdokultury :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pół życia na scenie

Ponad pięć tysięcy występów w teatrze. Główne role stworzone na deskach Teatru Wybrzeże i nie tylko. Jan Sieradziński grał bowiem gościnnie także w Teatrze Muzycznym w Gdyni, a w jego dorobku artystycznym odnaleźć można wiele ról radiowych oraz kreacji stworzonych dla Teatru Telewizji.  Wszystko zaczęło się już rok po ukończeniu warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, kiedy to w 1963 roku zadebiutował na deskach Teatru Wybrzeże w roli Henryka księcia Walii w "Królu Henryku IV" Williama Shakespeare'a w reż. Jerzego Golińskiego. Jak sam przyznaje, Teatr Wybrzeże był miejscem pracy, które sobie wymarzył. Odwiedzał go podczas wizyt w Gdańsku i będąc jeszcze studentem zapragnął pracować właśnie tam. Z Wybrzeżem był związany przez całe swoje życie zawodowe, do 2003 roku. Według Jana Sieradzińskiego „od reżyserów zależy jakość spektakli”. W swojej karierze grał w wielu przedstawieniach w reżyserii Jerzego Golińskiego, Stanisława Milskiego oraz Kazimierza Braun...

It’s not all over our culture - wywiad z prof. Laurą Wayth/interview with prof. Laura Wayth #2

W pierwszej części wywiadu z prof. Laurą Wayth rozmawiałyśmy o jej karierze musicalowej w Nowym Jorku, o tym dlaczego wybrała pracę na uniwersytecie i co zainteresowało ją w Polsce. Tym razem porozmawiamy o licealnych produkcjach musicalowych w Stanach Zjednoczonych i nastawieniu Amerykanów do teatru muzycznego. Chciałabym też spytać panią o musical jako szersze zjawisko. W filmach, które są chyba moim głównym źródłem wiedzy o Stanach Zjednoczonych, widać, że musical jest istotną częścią waszej narodowej kultury. W wielu serialach pojawiają się sceny, w których ludzie śpiewają musicalowe songi od ręki. To zjawisko nie jest obecne w całej naszej kulturze. Powiedziałabym nawet, że dużo osób w Ameryce ma gdzieś musicale. Wielu moich znajomych z pracy (uczę głównie aktorstwa, nie historii musicalu) nie docenia musicalu i nie uważa go nawet za sztukę. Jest też część społeczeństwa, która uwielbia musicale. Największa świadomość na temat musicali i najwięcej pieniędzy w tym biznesie ...

I was doing very well in New York - wywiad z prof. Laurą Wayth/interview with prof. Laura Wayth

Laura Wayth była kiedyś aktorką musicalową, ale rzuciła tę pracę. Czuła, że styl życia, który musi prowadzić, aby się spełniać, całkowicie jej nie odpowiada. Pozostała blisko teatru, ale w innym charakterze. Uczy teraz młodych adeptów aktorstwa jak zmierzyć się z tekstami Wiliama Szekspira ( link do wywiadu na temat książki Laury Wayth pt.  The Shakespeare Audition: How to Get Over Your Fear, Findthe Right Piece and Have a Great Audition ).  W semestrze zimowym tego roku akademickiego, poznałam Laurę w ramach przedmiotu American Musical, o którym wspominałam na swoim Instagramie. Postanowiłam przeprowadzić z nią wywiad, w którym podpytałam o jej wrażenia dotyczące Polski, atmosferę pracy w amerykańskim musicalu i nie tylko. [ORIGINAL VERSION BELOW] Jesteśmy w Poznaniu, ale mówimy po angielsku, ponieważ jest pani wykładowczynią z Uniwersytetu w San Fransisco. Jak się pani tu dostała i dlaczego wybrała pani Polskę? Fot. Caroline&Irek Photographers, Warsaw J...