Przejdź do głównej zawartości

Duchy w Teatrze Muzycznym

Już jakiś czas temu byłam w Teatrze Muzycznym na spektaklu „Ghost” w reżyserii Tomasza Dutkiewicza, ale nie miałam jeszcze chwili, żeby się z Wami tym podzielić, ale oto jestem!

Jak zwykle, oczywiście, nie zorientowałam się wcześniej co to będzie za spektakl, o czym i z jaką obsadą, więc miło zaskoczył mnie fakt, że scenariusz jest oparty o historię z filmu „Uwierz w ducha” w reżyserii Jerry'ego Zuckera z Patrickiem Swayze! Sama historia była więc wciągająca i wzruszająca, choć wszyscy wiedzieli, jak się skończy.

Na samym początku (wyrwana z objęć teatru dramatycznego) musiałam się przyzwyczaić do odrobinę podkoloryzowanej gry aktorskiej, która jednak po pewnym czasie wtopiła się w całą formę musicalu i nie była dla mnie aż tak rażąca. Przez cały spektakl, podziwiałam możliwości wokalne aktorów oraz świetną muzykę Dave'a Stewarta i Glena Ballarda. Dużym atutem były stroje przygotowane przez Annę Męczyńską w scenach zbiorowych, w których występowało kilkunastu tancerzy. Główni bohaterowie występowali w codziennych ubraniach, natomiast tancerze, przykuwali uwagę nietuzinkowymi kostiumami. Fantastyczną rolę odegrała Karolina Trębacz jako Oda, grana w filmie przez Whitney Huston. Zebrała chyba największe oklaski, najbarwniej odtworzyła poszczególne sceny, ale jej postać została wzbogacona o najzabawniejsze stroje.

Podobała mi się też praca ze scenografią (Wojciech Stefaniak) i światłami. W związku z obecnością w scenariuszu różnych mocy nadprzyrodzonych,  reżyser (przy pomocy Macieja Pola) mógł zastosować w spektaklu kilka sztuczek iluzjonistycznych i na scenie działa się magia! W pamięć zapadła mi scena z przechodzeniem przez drzwi i kłótnią duchów w pociągu, kiedy wygimnastykowani tancerze wykonywali ruchy w slow motion i dzięki odpowiednim światłom, prezentowali niepowtarzalny efekt. Frajdę sprawiało mi też obserwowanie Sebastiana Wisłockiego grającego głównego bohatera, Sama, który do perfekcji opanował ruch chwytania-niechwytania butelki. Czekałam aż w końcu w nią trafi (a w końcu był duchem, więc nie mógł trafić), ale nie trafił!

Było jednak kilka „magicznych” efektów, które były niedopracowane. Na przykład: jeden z bohaterów ginie i wciągają go do piekieł demony. Aktor staje na tle ściany, na nim wyświetlane są diaboliczne postaci. Narasta napięcie, potwory się powiększają i nagle aktor (zamiast przejść przez ścianę, co działo się już w spektaklu) najzwyczajniej w świecie odwraca się i odchodzi bokiem za kulisy, a jego miejsce zastępuję wyświetlony cień.. Zastanawiałam się nawet nad tym, czy nie jest to nawiązanie do słabej jakości efektów specjalnych w filmie z lat '90. No nie wiem….

Scenografia również mnie trochę zawiodła. Idąc do Teatru Muzycznego, spodziewałam się zobaczyć bogatą scenografię, jak w Lalce, czy Chłopach Kościelniaka, a w Ghost, scenografię stanowiły w niektórych scenach ekrany umiejscowione za aktorami. Był jeden moment, kiedy to wzbogaciło spektakl o ciekawy zabieg – jazda windą (kto zobaczy, ten będzie wiedział, o czym mówię ;) ), ale ogólnie… taka mechaniczno-techniczno-komputerowa scenografia kojarzy mi się z galami telewizyjnymi i różnymi show, w których w tle są wyświetlane kwiatki, czy inne płomienie dla załatwienia wielości ozdób w jak najłatwiejszy sposób. Podobał mi się za to zabieg obrotowej sceny oraz mieszkanie Sama i Molly – to, co nie było wyświetlane. Wystrój przenosił nas prosto do Brooklynu i budował pożądaną atmosferę.

Pomimo tych kilku drobnych niedociągnięć, ogólnie bardzo cieszyłam się tym spektaklem i jestem bardzo zadowolona, że moja kochana mama mnie na niego wyciągnęła. 
Bardzo polecam, tym bardziej, że spektakl nie został pozbawiony najbardziej rozpoznawalnej sceny lepienia garnuszka przez dwoje zakochanych i w kilku momentach naprawdę można się wzruszyć.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pół życia na scenie

Ponad pięć tysięcy występów w teatrze. Główne role stworzone na deskach Teatru Wybrzeże i nie tylko. Jan Sieradziński grał bowiem gościnnie także w Teatrze Muzycznym w Gdyni, a w jego dorobku artystycznym odnaleźć można wiele ról radiowych oraz kreacji stworzonych dla Teatru Telewizji.  Wszystko zaczęło się już rok po ukończeniu warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, kiedy to w 1963 roku zadebiutował na deskach Teatru Wybrzeże w roli Henryka księcia Walii w "Królu Henryku IV" Williama Shakespeare'a w reż. Jerzego Golińskiego. Jak sam przyznaje, Teatr Wybrzeże był miejscem pracy, które sobie wymarzył. Odwiedzał go podczas wizyt w Gdańsku i będąc jeszcze studentem zapragnął pracować właśnie tam. Z Wybrzeżem był związany przez całe swoje życie zawodowe, do 2003 roku. Według Jana Sieradzińskiego „od reżyserów zależy jakość spektakli”. W swojej karierze grał w wielu przedstawieniach w reżyserii Jerzego Golińskiego, Stanisława Milskiego oraz Kazimierza Braun...

It’s not all over our culture - wywiad z prof. Laurą Wayth/interview with prof. Laura Wayth #2

W pierwszej części wywiadu z prof. Laurą Wayth rozmawiałyśmy o jej karierze musicalowej w Nowym Jorku, o tym dlaczego wybrała pracę na uniwersytecie i co zainteresowało ją w Polsce. Tym razem porozmawiamy o licealnych produkcjach musicalowych w Stanach Zjednoczonych i nastawieniu Amerykanów do teatru muzycznego. Chciałabym też spytać panią o musical jako szersze zjawisko. W filmach, które są chyba moim głównym źródłem wiedzy o Stanach Zjednoczonych, widać, że musical jest istotną częścią waszej narodowej kultury. W wielu serialach pojawiają się sceny, w których ludzie śpiewają musicalowe songi od ręki. To zjawisko nie jest obecne w całej naszej kulturze. Powiedziałabym nawet, że dużo osób w Ameryce ma gdzieś musicale. Wielu moich znajomych z pracy (uczę głównie aktorstwa, nie historii musicalu) nie docenia musicalu i nie uważa go nawet za sztukę. Jest też część społeczeństwa, która uwielbia musicale. Największa świadomość na temat musicali i najwięcej pieniędzy w tym biznesie ...

I was doing very well in New York - wywiad z prof. Laurą Wayth/interview with prof. Laura Wayth

Laura Wayth była kiedyś aktorką musicalową, ale rzuciła tę pracę. Czuła, że styl życia, który musi prowadzić, aby się spełniać, całkowicie jej nie odpowiada. Pozostała blisko teatru, ale w innym charakterze. Uczy teraz młodych adeptów aktorstwa jak zmierzyć się z tekstami Wiliama Szekspira ( link do wywiadu na temat książki Laury Wayth pt.  The Shakespeare Audition: How to Get Over Your Fear, Findthe Right Piece and Have a Great Audition ).  W semestrze zimowym tego roku akademickiego, poznałam Laurę w ramach przedmiotu American Musical, o którym wspominałam na swoim Instagramie. Postanowiłam przeprowadzić z nią wywiad, w którym podpytałam o jej wrażenia dotyczące Polski, atmosferę pracy w amerykańskim musicalu i nie tylko. [ORIGINAL VERSION BELOW] Jesteśmy w Poznaniu, ale mówimy po angielsku, ponieważ jest pani wykładowczynią z Uniwersytetu w San Fransisco. Jak się pani tu dostała i dlaczego wybrała pani Polskę? Fot. Caroline&Irek Photographers, Warsaw J...