„Jego rozterki często były mi bardzo
bliskie. To jest samotnik, któremu towarzyszą przyjaciele – Jaskier, Płotka. Ma
też romans z Yennefer, ale cały czas ucieka. Ciągle nie może w pełni pokochać.”. Niedawno miałam okazję porozmawiać z Krzysztofem Kowalskim o jego roli Geralta w
„Wiedźminie” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka. Zapraszam do lektury!
Jak zareagowałeś, kiedy dowiedziałeś
się, że będziecie wystawiać „Wiedźmina”? Czytałeś wcześniej sagę Sapkowskiego,
znałeś gry lub widziałeś film?
Film, oczywiście, oglądałem – dawno temu. W gry niestety nie grałem,
ponieważ miałem za słaby komputer. Opowiadania natomiast czytałem, ale nie
znałem całej sagi. Jednak, kiedy ogłoszono casting, od razu się
zainteresowałem.
W książce „Więcej niż musical” Piotra
Sobierskiego znajduje się cytat Wojciecha Kościelniaka: „Samo zagranie
Wiedźmina, czyli zderzeni z wyobrażeniem o nim, jest wyzwaniem. Ktoś, kto go
zagra, musi mieć charyzmę i musi poradzić sobie z taką
konfrontacją". Jaka była twoja reakcja, kiedy dowiedziałeś się, że to
ty zostaniesz Geraltem z Rivii?
Kiedy został ogłoszony casting, dużo osób mówiło, że pasuję do tej roli, choćby
dlatego, że jestem blondynem, więc wygląd już się zgadzał. Ja stwierdziłem, że
ucieszę się dopiero jak wyniki zostaną ogłoszone. Nigdy nie wiadomo, jaką wizję
ma reżyser, a Wojtek często lubi iść pod prąd. Geralt to samotny wilk. Z jednej
strony targa nim dużo emocji, a z drugiej strony on tych emocji nie okazuje.
Wszystko musi odbywać się w środku, ale tak, aby widz odczytał tę wewnętrzną
walkę. Ogromny spokój połączony z bestią, która musi ze wszystkimi walczyć. To
było jedno wyzwanie. Reżyser od razu też poprosił mnie, żebym trochę poćwiczył,
popracował nad formą i nabrał masy. Od razu się do tego zabrałem. W sierpniu
przesiadywałem w teatrze po czternaście godzin. Jeszcze przed próbą robiłem
trening siłowy, potem próba, krótka drzemka, trening kardio, obiad, druga próba
i do domu wracałem wypompowany. W międzyczasie dochodziło powtarzanie tekstu,
przygotowanie do kolejnych prób. Do tego treningi władania mieczem z Arturem
Cichutą, który jest fantastycznym człowiekiem. Niczym prawdziwy sensei, ze
spokojem i opanowaniem uczył nas od podstaw technik wu-shu. Wszystko musiało
być idealne, każdy ruch był dopracowany. Najtrudniej było mi wyćwiczyć wykonywanie
młynków lewą ręką, ale teraz, po wielu treningach z mistrzem, nie sprawia mi to
już najmniejszego problemu.
Co najbardziej zaintrygowało cię w
tej postaci? Która cecha jego charakteru była dla ciebie największym
wyzwaniem?
Chyba w ogóle osobowość Wiedźmina, bo z jednej strony musi być
charyzmatyczny, z drugiej– spokojny, opanowany. Jego rozterki często były mi
bardzo bliskie. To jest samotnik, któremu towarzyszą przyjaciele – Jaskier,
Płotka. Ma też romans z Yennefer, ale cały czas ucieka. Ciągle nie może w pełni
pokochać. Geraltem targa też przeznaczenie. Każdy z nas ma w sobie coś z Wiedźmina,
mamy do podjęcia decyzje, z którymi często zostajemy sami. „Miecz Przeznaczenia
ma dwa ostrza, jednym jesteś ty” - przeznaczenie stawia nam przeszkody, a my
wybieramy swoją drogę. Kolejny aspekt to połączenie twarzy człowieka i bestii,
która walczy z potworami. Był jak samotny biały wilk, samotny jeździec.
Najpiękniejsze jednak było to, że w tej całej swojej samotności i waleczności,
miał też dozę człowieczeństwa. Przeszedł próbę traw, ale nie w pełni i nie był
całkowicie pozbawiony emocji - miał swoje sny, wspomnienia, na swój sposób kochał
Yeneffer i był oddany Ciri. Co było dla mnie największym wyzwaniem? Każdy,
kto mnie zna wie, że często się uśmiecham - mam tak naturalnie. Nawet kiedyś
usłyszałem, że nikt mnie nigdy nie widział smutnego. Wszyscy kojarzą mnie z
wulkanem energii, a w tym spektaklu musiałem być spokojny. „Krzysiek, nie śmiej
się teraz, nie możesz się śmiać”. Później, kiedy chodziłem taki poważny po
teatrze to znajomi pytali, dlaczego jestem taki smutny, czy coś mi jest.
Gracie „Wiedźmina” już ponad rok. Każdy
spektakl, a z nim każda rola zawsze dojrzewa. Czy jest coś nowego, co odkryłeś
w tej postaci, w tym spektaklu?
Z każdym spektaklem odkrywam go na nowo. Staram się za każdym razem wchodzić
na sto procent w postać i ona zawsze dotyka jakiejś innej części mojej duszy. Rola
ewoluuje, nabieramy pewności, znajdujemy coraz więcej smaczków, odkrywamy
jakieś nowe sensy. Cały spektakl dojrzewa. Później, w wolnym czasie, np. w
okresie wakacyjnym, chodzę i o tym myślę. Powtarzam sobie jakiś tekst i nagle
odkrywam coś całkowicie nowego – to naturalne.
Piotr Sobierski napisał o „Wiedźminie”:
"Wychodził poza fantastyczny świat, wymykał się z rozrywkowych ram,
narzucając bardzo czytelny, ale i złożony przekaz". Jakie według ciebie
jest najważniejsze przesłanie tego spektaklu, jego główna myśl?
Kiedy spektakl się zaczyna, Geralt myśli, że stracił Ciri, a potem zaczynają
się retrospekcje. To jest od początku do końca dążenie za naszym pragnieniem,
za naszym przeznaczeniem, za czymś, co utracone. Każdy z nas cały czas za czymś
podąża, każdy jest trochę Wiedźminem, co jest najbardziej uwydatnione w
finałowej scenie. Wszyscy nagle stają i walczą tę samą katę. Każdy z nas ma
swoje rozterki, swoje problemy. Musi się z zmierzyć ze swoimi przyzwyczajeniami
i wykorzystać swoje umiejętności. Każdy wyciągnie z tego spektaklu coś dla
siebie.
Komentarze
Prześlij komentarz