Ewelina Dańko jest tancerką Teatru Muzycznego w Gdyni.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Poszła na rozmowę o pracę w momencie, kiedy w
teatrze była pełna obsada, a w najbliższych miesiącach nie planowano żadnych
castingów. Została przyjęta, tańczy w musicalach już dziesiąty rok i nie zamierza
jeszcze kończyć.
Zdjęcia wykonane przez Przemysława Burdę. Facebook: Rzemieślnik Światła.
Chyba każda dziewczynka
ma w swoim życiu taki czas, kiedy chce zostać piosenkarką, aktorką albo właśnie
tancerką. Kiedy to się zaczęło u Ciebie i jak udało Ci się
przekonać rodziców do tego, że chcesz to robić naprawdę?
U mnie to
się w zasadzie zaczęło od rodziców. Byłam dzieckiem, które miało masę
energii. Mama stwierdziła, że gdzieś trzeba to rozładować. Jako
pięciolatkę zapisała mnie do centrum kultury na, były tam lekcje z baletu
dla dzieci. Prowadzący, po szkole baletowej, wypatrzył mnie i powiedział że się
nadaję. Chodziłam na te zajęcia jakieś 2 lata i oczywiście bardzo mi się podobało,
bo były białe paczuszki, pozycje, występy i wszystko ładnie, pięknie. W
międzyczasie nadeszła 3 klasa podstawówki, kiedy są egzaminy do szkoły
baletowej (Ogólnokształcąca Szkoła Baletowa im. Janiny Jarzynówny w Gdańsku –
przyp. red.). Po małych przebojach się dostałam.
Jaką drogę przebyłaś od momentu,
kiedy wstąpiłaś do tej szkoły do teraz? W tym roku mija już 10 lat odkąd występujesz
w Teatrze Muzycznym i zachwycasz ludzi swoim tańcem. Na początku była ta szkoła
baletowa, a co potem?
Tam szkoły
są połączone. W moim przypadku, od czwartej klasy szkoły podstawowej, przez
gimnazjum, do liceum. Chciałam tańczyć taniec współczesny - w tym się
zakochałam i to była moja pasja. W Polsce mamy tylko dwa takie zespoły. Wymarzyłam
Rotterdam Dance Academy w Holandii. Dostałam się i tam wyjechałam po
liceum. Po roku jednak zrezygnowałam, bo stwierdziłam, że ta szkoła mi
nic więcej nie da i trzeba zacząć tańczyć na poważnie i zbierać dalej
doświadczenie w pracy. Wiedziałam, że to jest to, czego mi potrzeba, a nie
kolejne lata robić to samo, co było w baletówce. Polskie szkoły są na bardzo
wysokim poziomie, więc za granicą trochę nie miałam czego szukać. Wiadomo
- można się nauczyć nowych rzeczy, nowych ewolucji, ale tak naprawdę za
każdym razem przyjeżdża choreograf i pracuje z każdym z nas, więc można się
tego nauczyć też podczas przygotowań do konkretnego spektaklu. Została
podjęta decyzja, że jednak rezygnuje. Nastąpił też kryzys i powiedziałam, że
nie chcę tańczyć. Dziewięć lat baletówki, a potem kolejna szkoła – to było już
za dużo. Wróciłam do Polski i poszłam na normalne studia dzienne.
I w czasie studiów dziennych nie
robiłaś nic związanego z tańcem?
Nic nie
robiłam. Wytrzymam pół roku (śmiech). Wytrzymałam pół roku i dowiedziałam
się, że koleżanki ze szkoły tańczą teraz w Muzycznym. Pomyślałam, że
pogadam z kierowniczką i może coś porobię. Nie było naboru, nikogo nie
szukali, mieli całą obsadę. Przyszłam porozmawiałam i okazało się,
że mnie chcą. Z takiej właśnie luźnej rozmowy siedzę tam już 10 lat.
No dobrze. Dostałaś się do Teatru
Muzycznego, zostałaś przyjęta na etat. Teraz powiedz mi, jak wygląda twój dzień.
Próby, spektakl…
Mamy wolny
poniedziałek… teoretycznie (śmiech) i pracujemy od wtorku do soboty w godzinach
od 10:00 do 14:00 i od 18:00 do 22:00. W tych godzinach są próby i
spektakle. W zależności od tego, co jest potrzebne to albo gramy, albo próbujemy.
Dodatkowo w niedzielę zazwyczaj gramy spektakl, już bez prób rano.
Próby są tylko przed premierą,
istnieją jeszcze jakieś próby dodatkowe, czy może zawsze akurat na czymś pracujecie?
U nas w
teatrze gramy z tygodnia na tydzień, czyli w jednym tygodniu jeden tytuł, np.:
"Wiedźmin" (reż. Wojciech
Kościelniak – przyp. red.), w następnym tygodniu gramy powiedzmy "Chłopów" (reż. Wojciech Kościelniak
– przyp. red.), a w następnym tygodniu znowu coś nowego. Więc w każdym
tym tygodniu musimy zrobić próby do spektaklu. Na przykład, jeśli "Wiedźmina" gramy od czwartku, to
wtorek i środę mamy na próby.
Za każdym razem, niezależnie
od tego jak długo gracie już ten spektakl?
Czasem się
zdarza, że wystarczy nam tylko jedna próba choreograficzna i jedna na
scenie. Wtedy mieścimy się w jednym dniu. W takim wypadku, wolny dzień
mamy na przykład na próby do Koncertu Sylwestrowego. Czasem dzieje się
coś innego - nie ma kogoś, ktoś ma kontuzję – trzeba wtedy douczyć nowe osoby.
Na jakie etapy dzieli się więc przygotowanie
do spektaklu - od momentu kiedy dyrektor podejmuje decyzję „Wystawiamy Krakowiaków i Górali!” (reż. Michał
Zadara – przyp. red.), do premiery? W teatrach dramatycznych zaczynają od
czytania dramatu przy stole i potem aktorzy powoli kreują role. A
jak to wygląda w teatrze muzycznym?
Na początku
bardzo podobnie. Przeważnie jest tak, że wszyscy się zbierają i czytamy całość.
Jeśli są już jakieś projekty, to reżyser nam o nich opowiada. Mówi o
scenografii, muzyce, kostiumach. Później on próbuje z aktorami i w zależności
od potrzeb ściąga sobie konkretne osoby albo cały zespół. My w międzyczasie
mamy próby wokalne (bo trzeba też co nie co zaśpiewać) oraz próby z
choreografami.
A jak wygląda praca tancerzy z
reżyserem? Konsultuje swoją wizję z choreografem, a choreograf już pracuje
z Wami, czy może pracujecie też bezpośrednio z reżyserem?
I tak, i tak.
To reżyser narzuca pewną wizję – to, co by chciał mieć w choreografii, co
ona ma mówić. Konsultuje ten plan z choreografem, on tworzy układy, my mamy to
pokazać reżyserowi i jeśli wstrzeliliśmy się w kanon - super, jeśli nie - trzeba
zmieniać. To jest jedna część. Druga część jest taka, że my, jako
tancerze bierzemy udział w większości scen zbiorowych, gdzie po prostu
wychodzimy i musimy grać. Zwłaszcza Wojciech Kościelniak wciąga nas we wszystkie
interakcje z całym zespołem. Trzecia sprawa: jak my już pięknie zatańczymy, pomachamy
nogami, zakręcimy piruety i skoczymy to on mówi „No dobra, ale teraz emocje. To
nie ma być taniec dla tańca tylko coś macie w ten sposób przekazać.” W tym
momencie, reżyser nakreśla, jaki ma być charakter tego układu, co my chcemy tam
powiedzieć. To już jest w zasadzie praca trochę, jak z aktorami, tylko nie nad
tekstem, a nad samym ruchem.
Wracając jeszcze do prób. Czy
podczas pracy z choreografem jest gdzieś dla was miejsce na improwizację? Wiem,
że różni reżyserowie, różnie pracują. Niektórzy mówią do aktora, że tak ma być
i koniec, a niektórzy mówią „Pokaż mi coś”. Czy wy też czasami słyszycie „Pokaż
mi coś”?
Dokładnie
tak. Niektórzy przychodzą przygotowani i od A do Z pokazują nam, co mamy
wykonać i to robimy. Ewentualnie, jak ktoś coś potrafi fajniej, to zmieniamy układ.
Dostosowujemy to do umiejętności i poziomu tancerzy. Czasem, na przykład w
„Wiedźminie”, było tak, że były
elementy improwizacji i choreograf powiedział: „Teraz sobie róbcie, co chcecie.”
Rozumiem, że podczas prób
było „Róbcie co chcecie”, a potem wybraliście to co było najlepsze i to zostało
w spektaklu?
Nie, w tym
przypadku dalej jest „Róbcie co chcecie”.
Podczas spektaklu też?
Tak.
Są już, oczywiście, wybrane pewne drogi – kto, skąd, dokąd i którędy idzie,
ale to co my wykonujemy w trakcie jest nasze.
Jak Ewelina
wspomina pracę z żywą legendą polskiego musicalu, Wojtkiem Kościelniakiem i jak
wyobraża sobie swoje życie po zakończeniu pracy w teatrze muzycznym – już za
tydzień, w drugiej części wywiadu ;)
Fragment
naszej rozmowy ukazał się w gazecie Skaut Gdański wydawanej podczas Zlot ZHP
2018 na Wyspie Sobieszewskiej.
Zdjęcia wykonane przez Przemysława Burdę. Facebook: Rzemieślnik Światła.
Komentarze
Prześlij komentarz