Przejdź do głównej zawartości

Nic nie dzieje się przypadkiem. #LudzieTeatru

Ewelina Dańko jest tancerką Teatru Muzycznego w Gdyni. Wszystko zaczęło się niewinnie. Poszła na rozmowę o pracę w momencie, kiedy w teatrze była pełna obsada, a w najbliższych miesiącach nie planowano żadnych castingów. Została przyjęta, tańczy w musicalach już dziesiąty rok i nie zamierza jeszcze kończyć.


Chyba każda dziewczynka ma w swoim życiu taki czas, kiedy chce zostać piosenkarką, aktorką albo właśnie tancerką. Kiedy to się zaczęło u Ciebie i jak udało Ci się przekonać rodziców do tego, że chcesz to robić naprawdę?

U mnie to się w zasadzie zaczęło od rodziców.  Byłam dzieckiem, które miało masę energii. Mama stwierdziła, że gdzieś trzeba to rozładować.  Jako pięciolatkę zapisała mnie do centrum kultury na, były tam lekcje z baletu dla dzieci. Prowadzący, po szkole baletowej, wypatrzył mnie i powiedział że się nadaję. Chodziłam na te zajęcia jakieś 2 lata i oczywiście bardzo mi się podobało, bo były białe paczuszki, pozycje, występy i wszystko ładnie, pięknie.  W międzyczasie nadeszła 3 klasa podstawówki, kiedy są egzaminy do szkoły baletowej (Ogólnokształcąca Szkoła Baletowa im. Janiny Jarzynówny w Gdańsku – przyp. red.). Po małych przebojach się dostałam.

Jaką drogę przebyłaś od momentu, kiedy wstąpiłaś do tej szkoły do teraz? W tym roku mija już 10 lat odkąd występujesz w Teatrze Muzycznym i zachwycasz ludzi swoim tańcem. Na początku była ta szkoła baletowa, a co potem?

Tam szkoły są połączone. W moim przypadku, od czwartej klasy szkoły podstawowej, przez gimnazjum, do liceum. Chciałam tańczyć taniec współczesny - w tym się zakochałam i to była moja pasja.  W Polsce mamy tylko dwa takie zespoły. Wymarzyłam Rotterdam Dance Academy w Holandii. Dostałam się i tam wyjechałam po liceum.  Po roku jednak zrezygnowałam, bo stwierdziłam, że ta szkoła mi nic więcej nie da i trzeba zacząć tańczyć na poważnie i zbierać dalej doświadczenie w pracy. Wiedziałam, że to jest to, czego mi potrzeba, a nie kolejne lata robić to samo, co było w baletówce. Polskie szkoły są na bardzo wysokim poziomie, więc za granicą trochę nie miałam czego szukać.  Wiadomo - można się nauczyć nowych rzeczy,  nowych ewolucji, ale tak naprawdę za każdym razem przyjeżdża choreograf i pracuje z każdym z nas, więc można się tego nauczyć też podczas przygotowań do konkretnego spektaklu.  Została podjęta decyzja, że jednak rezygnuje. Nastąpił też kryzys i powiedziałam, że nie chcę tańczyć. Dziewięć lat baletówki, a potem kolejna szkoła – to było już za dużo. Wróciłam do Polski i poszłam na normalne studia dzienne. 

I w czasie studiów dziennych nie robiłaś nic związanego z tańcem?

Nic nie robiłam.  Wytrzymam pół roku (śmiech).  Wytrzymałam pół roku i dowiedziałam się, że koleżanki ze szkoły tańczą teraz w Muzycznym.  Pomyślałam, że pogadam z kierowniczką i może coś porobię.  Nie było naboru, nikogo nie szukali,  mieli całą obsadę.  Przyszłam porozmawiałam i okazało się, że mnie chcą. Z takiej właśnie luźnej rozmowy siedzę tam już 10 lat.

No dobrze. Dostałaś się do Teatru Muzycznego, zostałaś przyjęta na etat. Teraz powiedz mi, jak wygląda twój dzień. Próby, spektakl…

Mamy wolny poniedziałek… teoretycznie (śmiech) i pracujemy od wtorku do soboty w godzinach od 10:00 do 14:00 i od 18:00 do 22:00.  W tych godzinach są próby i spektakle.  W zależności od tego, co jest potrzebne to albo gramy, albo próbujemy.  Dodatkowo w niedzielę zazwyczaj gramy spektakl, już bez prób rano. 

Próby są tylko przed premierą, istnieją jeszcze jakieś próby dodatkowe, czy może zawsze akurat na czymś pracujecie?

U nas w teatrze gramy z tygodnia na tydzień, czyli w jednym tygodniu jeden tytuł, np.: "Wiedźmin" (reż. Wojciech Kościelniak – przyp. red.),  w następnym tygodniu gramy powiedzmy "Chłopów" (reż. Wojciech Kościelniak – przyp. red.), a w następnym tygodniu znowu coś nowego.  Więc w każdym tym tygodniu musimy zrobić próby do spektaklu. Na przykład, jeśli "Wiedźmina" gramy od czwartku, to wtorek i środę mamy na próby. 


Za każdym razem,  niezależnie od tego jak długo gracie już ten spektakl?

Czasem się zdarza, że wystarczy nam tylko jedna próba choreograficzna i jedna na scenie.  Wtedy mieścimy się w jednym dniu. W takim wypadku, wolny dzień mamy na przykład na próby do Koncertu Sylwestrowego.  Czasem dzieje się coś innego - nie ma kogoś, ktoś ma kontuzję – trzeba wtedy douczyć nowe osoby.

Na jakie etapy dzieli się więc przygotowanie do spektaklu - od momentu kiedy dyrektor podejmuje decyzję „Wystawiamy Krakowiaków i Górali!” (reż. Michał Zadara – przyp. red.), do premiery? W teatrach dramatycznych zaczynają od czytania dramatu przy stole i potem aktorzy powoli kreują role.  A jak to wygląda w teatrze muzycznym?

Na początku bardzo podobnie. Przeważnie jest tak, że wszyscy się zbierają i czytamy całość. Jeśli są już jakieś projekty, to reżyser nam o nich opowiada. Mówi o scenografii, muzyce, kostiumach. Później on próbuje z aktorami i w zależności od potrzeb ściąga sobie konkretne osoby albo cały zespół. My w międzyczasie mamy próby wokalne (bo trzeba też co nie co zaśpiewać) oraz próby z choreografami.

A jak wygląda praca tancerzy z reżyserem?  Konsultuje swoją wizję z choreografem, a choreograf już pracuje z Wami, czy może pracujecie też bezpośrednio z reżyserem?

I tak, i tak. To  reżyser narzuca pewną wizję – to, co by chciał mieć w choreografii, co ona ma mówić. Konsultuje ten plan z choreografem, on tworzy układy, my mamy to pokazać reżyserowi i jeśli wstrzeliliśmy się w kanon - super, jeśli nie - trzeba zmieniać.  To jest jedna część. Druga część jest taka, że my, jako tancerze bierzemy udział w większości scen zbiorowych, gdzie po prostu wychodzimy i musimy grać. Zwłaszcza Wojciech Kościelniak wciąga nas we wszystkie interakcje z całym zespołem. Trzecia sprawa: jak my już pięknie zatańczymy, pomachamy nogami, zakręcimy piruety i skoczymy to on mówi „No dobra, ale teraz emocje. To nie ma być taniec dla tańca tylko coś macie w ten sposób przekazać.” W tym momencie, reżyser nakreśla, jaki ma być charakter tego układu, co my chcemy tam powiedzieć. To już jest w zasadzie praca trochę, jak z aktorami, tylko nie nad tekstem, a nad samym ruchem.

Wracając jeszcze do prób. Czy podczas pracy z choreografem jest gdzieś dla was miejsce na improwizację? Wiem, że różni reżyserowie, różnie pracują. Niektórzy mówią do aktora, że tak ma być i koniec, a niektórzy mówią „Pokaż mi coś”. Czy wy też czasami słyszycie „Pokaż mi coś”?

Dokładnie tak. Niektórzy przychodzą przygotowani i od A do Z pokazują nam, co mamy wykonać i to robimy. Ewentualnie, jak ktoś coś potrafi fajniej, to zmieniamy układ. Dostosowujemy to do umiejętności i poziomu tancerzy. Czasem, na przykład w „Wiedźminie”, było tak, że były elementy improwizacji i choreograf powiedział: „Teraz sobie róbcie, co chcecie.” 



Rozumiem, że podczas prób było „Róbcie co chcecie”, a potem wybraliście to co było najlepsze i to zostało w spektaklu?

Nie, w tym przypadku dalej jest „Róbcie co chcecie”.

Podczas spektaklu też?

Tak.  Są już, oczywiście, wybrane pewne drogi – kto, skąd, dokąd i którędy idzie,  ale to co my wykonujemy w trakcie jest nasze. 



Jak Ewelina wspomina pracę z żywą legendą polskiego musicalu, Wojtkiem Kościelniakiem i jak wyobraża sobie swoje życie po zakończeniu pracy w teatrze muzycznym – już za tydzień, w drugiej części wywiadu ;)

Fragment naszej rozmowy ukazał się w gazecie Skaut Gdański wydawanej podczas Zlot ZHP 2018 na Wyspie Sobieszewskiej.

Zdjęcia wykonane przez Przemysława Burdę. Facebook: Rzemieślnik Światła.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

It’s not all over our culture - wywiad z prof. Laurą Wayth/interview with prof. Laura Wayth #2

W pierwszej części wywiadu z prof. Laurą Wayth rozmawiałyśmy o jej karierze musicalowej w Nowym Jorku, o tym dlaczego wybrała pracę na uniwersytecie i co zainteresowało ją w Polsce. Tym razem porozmawiamy o licealnych produkcjach musicalowych w Stanach Zjednoczonych i nastawieniu Amerykanów do teatru muzycznego. Chciałabym też spytać panią o musical jako szersze zjawisko. W filmach, które są chyba moim głównym źródłem wiedzy o Stanach Zjednoczonych, widać, że musical jest istotną częścią waszej narodowej kultury. W wielu serialach pojawiają się sceny, w których ludzie śpiewają musicalowe songi od ręki. To zjawisko nie jest obecne w całej naszej kulturze. Powiedziałabym nawet, że dużo osób w Ameryce ma gdzieś musicale. Wielu moich znajomych z pracy (uczę głównie aktorstwa, nie historii musicalu) nie docenia musicalu i nie uważa go nawet za sztukę. Jest też część społeczeństwa, która uwielbia musicale. Największa świadomość na temat musicali i najwięcej pieniędzy w tym biznesie

Wycisnąć cytrynę do końca, cz. II - #LudzieTeatru (#i_nie_tylko)

Izabela Karwacka w zawodzie charakteryzatorki działa już ponad 25 lat i wycisnęła z niego wszystko, co się da. Jest wolnym strzelcem i nigdy nie dała się ograniczyć przez pracę na etacie. Pracowała przy produkcjach filmowych, muzycznych, teatralnych, a aktualnie prowadzi także szkołę charakteryzacji i wizażu Magnus Film oraz sklep z kosmetykami naturalnymi. Pierwsza część wywiadu jest już na blogu – zapraszam! Jaka była najtrudniejsza charakteryzacja w twojej karierze, która przychodzi ci teraz na myśl? Takich charakteryzacji było wiele. Na przykład, w filmie Antoniego Krauzego „Czarny Czwartek” miałyśmy przygotować bardzo skomplikowaną charakteryzację.  Podczas wydarzeń Grudnia 1970, gdzie strzelano do ludzi, padły także strzały z czołgów. Postać, którą my odtwarzaliśmy, była osobą, która dostała w czoło odłamkiem krawężnika po takim właśnie wystrzale.  Współpracowałyśmy wtedy z osobami, które skonsultowały nam pewne stany.  Aktorka twarz miała dosyć mocno zabudowaną charak

Serialove #2

Trochę ponad rok temu założyłam sobie konto na Netfliksie. Wówczas obawiałam się, że w związku z tym nie skończę studiów, zaniedbam kontakty towarzyskie i w ogóle pochłoną mnie tylko seriale i filmy. Udało się jednak tego uniknąć, co nie zmienia faktu, że lista seriali godnych polecenia zdecydowanie się  przez ten czas  powiększyła ( pierwsza edycja Serialove )! Diabolicznie Z niecierpliwością czekam na piąty sezon Lucyfera , bo oj! wydarzyło się w tym ostatnim odcinku, wydarzyło…   Serial opowiada losy Lucyfera (Tom Ellis), który postawił się swojemu Ojcu, zrezygnował z pełnionej przez siebie funkcji króla piekieł i zamieszkał w luksusowym apartamencie w Los Angeles. Daddy isues zaprowadziły go na psychoterapię, a zbieg okoliczności związał z Detektyw Decker (Lauren German) – policjantką, która jako jedyna ziemska kobieta była w stanie oprzeć się urokowi Lucyfera. Jak blisko los ich związał? Tego już nie zdradzę. Można odnieść wrażenie, że serial ma pewne wspólne cechy